Pierwsze testy gry
Półtorej dnia zabrało mi przygotowanie mechaniki i prototypu gry o bitwie w Hodowie. Sporo kości K6 z różnymi wynikami na ściankach, karty, plansza i żetony.
Pierwsza partia testowa odbyła się w piątek i graliśmy w 3-osobowym składzie. Gra miała składać się z 6 rund, ale skończyło się na jednej. Podstawowa mechanika to karty akcji, które mamy w ręku. Gracze starają się poruszać swoje wojska i atakować nadciągających tatarów, aby zabić ich jak najwięcej. Dodatkowo każdy gracz ma ukryte cele, dlatego musimy podczas gry koncentrować nasz ogień na konkretnym typie jednostek. Atak oparty jest na kościach sześciennych, na których mamy różne wyniki, w zależności od tego jakimi jednostkami atakujemy. Mniej więcej, czujecie o co chodzi. Pierwsza partia była zupełnie nieudana. Kilka mechanizmów od razu trzeba było wywalić i po weekendzie zabrałem się za poprawki.
Drugą partię testową rozegrałem w poniedziałek i było lepiej, ale pojawiły się inne błędy i problemy z grą. W tej wersji gry, każdy gracz dostawał do ręki 8 kart akcji i w trakcie jednej rundy wykorzystywał je wszystkie. Sam pomysł był ciekawy, ale dawał graczom za dużo swobody i prowadził do „paraliżów decyzyjnych”. Dodatkowo, armia tatarów, cały czas była mało efektywna i nie sprawiała specjalnych problemów polskim obrońcom.
Co dalej? W tym momencie włożyłem już w tą grę naprawdę sporo czasu – można powiedzieć że 2-3 pełne dni. W przypadku niektórych gier, od razu wiem, że chcę iść za ciosem i pomysł szlifować. W przypadku „Obrony Hodowa”, nie mam pojęcia co dalej. Z jednej strony temat gry mnie mocno interesuje, z drugiej strony, boję się inwestować czas w aż tak niepewny projekt.
Tak wyglądają rozterki projektanta. Nikt mi nie zapłaci za nieudaną grę. Nikt mi nie zapłaci za siedzenie nad grami, które nigdy nie ujrzą światła dziennego. Nie mam wypłaty co miesiąc, czy dniówki za moją pracę. Ktoś może pomyśleć – „przecież to twoja pasja, powinieneś wymyślać gry, bo to lubisz”. Jest w tym sporo racji i takie podejście miałem parę lat temu, gdy na horyzoncie nie było żadnych gier do wydania. Robiłem gry tylko dlatego, że lubiłem to robić. Dzisiaj nadal sprawia mi to wielką przyjemność i frajdę, ale jestem troszkę bardziej pragmatyczny. Wiem, że gra musi iść w kierunku wydania, albo śmietnika. Za dużo mam projektów gier, które trafiły do kilku wydawców, nikomu się nie spodobały i teraz leżą na półce, przypominając mi, czego nie robić.
Dlatego nadal nie wiem co dalej. Na razie odkładam projekt na bok – niech sobie leży i czeka na lepszy pomysł, na lepszy moment. A ja zabieram się za kolejną grę, która czeka w mojej głowie ponad rok. Dojrzewała, zbierała pomysły, które rodziły się podczas grania w inne planszówki i chyba jest już gotowa na pierwsze testy. Zobaczymy jak to będzie tym razem.